sobota, 30 lipca 2011

Droga do El Paso - piękna podróż przez pustynię i góry Teksasu

Dojechaliśmy do El Paso. Jest to nasz przystanek w drodze do Santa Fe w Nowym Meksyku.
El Paso to jeszcze Teksas, ale tak naprawdę czuć klimaty meksykańskie :) Tak jak w Nowym Orleanie zastanawialiśmy się, czy oprócz czarnoskórych znajdziemy tam jakichś ludzi białej rasy, tak tutaj zastanawiamy się, czy znajdziemy ich pośród Meksykanów ;-)

El Paso leży nad rzeką Rio Grande, która wyznacza granicę z Meksykiem. Nowy Meksyk (stan USA) też jest tuż tuż.


W drodze mieliśmy cudne widoki - w większości pustynia z kaktusami i małymi krzaczkami. Jak okiem sięgnąć - nic więcej. Wydawało się, że na świecie nie ma nic oprócz pustkowia... W górze latające ptaki drapieżne. Były też skały, a im bliżej El Paso, tym góry większe i większe. Potężne skały ciekawego koloru. I highway pośrodku tych gór :) Życzyłabym sobie, aby w Polsce (w bardziej cywilizowanych miejscach!) były takie drogi!!!

Zapraszam do galerii: https://picasaweb.google.com/michnianka/USA6DrogaDoELPASO#

P.S. Tu jest już strefa czasowa Mountain Zone - 8 godzin różnicy w stosunku do czasu w Polsce.

czwartek, 28 lipca 2011

Strażnicy Teksasu z Polski :)

Jesteśmy już trzeci dzień w Teksasie. Ten stan pod względem wielkości jest na 2. miejscu w USA (największa jest Alaska). Dla porównania: Teksas jest ponad 2 razy większy od Polski...
Jak wygląda? W mieście: palmy i ładnie kwitnące drzewa. Jeśli natomiast jedzie się samochodem przez Teksas, widać przede wszystkim ogromne, puste powierzchnie, pełne wyschniętej trawy, kaktusy, jakieś pojedyncze drzewa, a na niebie mnóstwo latających drapieżników. Bardzo dużo jest też pól bawełny i rancz oraz rafinerii (te miejsca są niezwykle bogate w ropę!).

Wczoraj mieliśmy okazję zwiedzać gigantyczne ranczo, bardzo znane - King Ranch. Ma ono powierzchnię 3 340 km2. Są tam: pola bawełny, olbrzymie przestrzenie z tysiącami krów lub koni, kaktusy, różne gatunki drzew, w których siedzą wielkie ilości najrozmaitszych ptaków, jeziorko, gdzie można spotkać aligatory (widzieliśmy kilka)... Słowem: niezłe urozmaicenie i niezły ogrom! Nie wyobrażam sobie, jak można to wszystko ogarnąć i tym wszystkim zarządzać. Ranczo ma bogatą historię, powstało w 1853 roku, ale nawet dziś można tam spotkać prawdziwych kowbojów.

Byliśmy też na "USS Lexington" - ogromnym lotniskowcu, który jest zamieniony na muzeum i stoi sobie tu niedaleko, przy brzegu, na Zatoce Meksykańskiej. Bardzo ciekawa wycieczka, którą kontynuować będziemy jutro, bo nie starczyło nam czasu, żeby wszystko zobaczyć (o 18:00 zamykali).

Dziś natomiast odwiedziliśmy San Antonio. Jest ono słynne przede wszystkim ze względu na klasztor El Alamo, gdzie Amerykanie walczyli o wolność (w 1836 roku) - chcieli zrzucić kuratelę Meksyku. El Alamo jest nazywane "Teksaskimi Termopilami", bo broniący wolności zginęli okrutnie. Co ciekawe, walczyli tam również Polacy! Wiem to oczywiście z "Asfaltowego saloonu" Łysiaka. Oto, co pisze:

"(...) bo czy jest w ogóle możliwe, by Polaków zabrakło gdzieś, gdzie się walczy o niepodległość? Było to kilku oficerów artylerii Królestwa Polskiego, pod dowództwem Napoleona Dembickiego. Po upadku Powstania Listopadowego wyemigrowali za ocean i usłyszeli, że ktoś walczy o swoją wolność. Więcej im nie było trzeba, natomiast obrońcom El Alamo potrzeba było fachowców do obsługi dział, więc chłopaków znad Wisły przyjęto z otwartymi ramionami".

Od siebie mogę powiedzieć, że na tablicach z nazwiskami poległych, szukaliśmy nazwisk polskich. Nie znaleźliśmy ani jednego... Szkoda.

W odległości ok. godziny drogi od San Antonio znajdują się ciekawe dla nas - jako Polaków - miejsca. Wiecie, jakie noszą nazwy? "Cestohowa", "Kosciusko", "Panna Maria". Nie bez powodu. Na tych to pustych przestrzeniach osiedlili się w XIX wieku Polacy, a dokładniej Ślązacy (pozdrawiam wszystkich ze Śląska :)). Oto, co wyczytałam na stronie http://www.franciszkanie.pl/news.php?id=6066:

"Zimą, na przełomie 1854 i 1855 roku, po dwumiesięcznej podróży morskiej, do Teksasu przybyła grupa kilkuset Ślązaków, z rodzinnej miejscowości o. Moczygemby. Oni pierwsi zapoczątkowali osadnictwo Polaków na kontynencie amerykańskim. (...) Osadę, w której się osiedlili się, o. Moczygemba nazwał po polsku Panna Maria. Tam także wkrótce powstała pierwsza w USA polska szkoła. Franciszkanin zbudował tam pierwszy na ziemi amerykańskiej polski kościół pw. Niepokalanego Poczęcia NMP i założył pierwszą polską parafię, do dziś istniejącą. (...) Przez kolejne trzy lata do Teksasu przybywały nowe grupy kolonizatorów z Polski. Powstawały nowe osady, których nazwy przypominały, że mieszkają w nich imigranci z Polski: St. Hedwig, Dobrowolski, Kosciusko, Cestohova, Warsaw, Pulaski oraz inne".

Dziwne, ale ciekawe wrażenie - zobaczyć na środku pustkowia kościół przypominający te z Polski, polską flagę powiewającą obok flagi Teksasu, polskie nazwiska wyryte na tablicach... Kawałek Ojczyzny w Teksasie. Ale, co też oni, ci nasi Polacy, musieli przejść...:

"Początki osiedlania się były dla Polaków niezmiernie trudne. Imigranci musieli zaczynać "od zera", żyli w szałasach, ziemiankach lub pod gołym niebem, karczując teren i walcząc z dziką zwierzyną. Z powodu nieznajomości języka i zwyczajów byli szykanowani przez mieszkańców Ameryki. Musieli odpierać napady dzikich band, rewolwerowców oraz Indian. Zastała ich wojna secesyjna."

I taki to Teksas.

A, jeśli ktoś oglądał "Strażnika Teksasu", to średnio co 3 samochód tutaj to pick-up podobny do tego, jakim jeździł Chuck Norris :)

poniedziałek, 25 lipca 2011

Ale jazz - jesteśmy w Nowym Orleanie!!!!

Nowy Orlean przywitał nas deszczem. Ale co z tego, skoro jest tak piękny, że na pogodę mało zwraca się uwagę?! Jak to napisał Waldemar Łysiak w "Asfaltowym saloonie" - dzień spędzony w Nowym Orleanie, to "dzień starych murów". Oddam mu na chwilę głos, myślę, że to najlepiej przekaże to, co tu widzieliśmy:

"W Nowym Orleanie istnieje dzielnica o nazwie Vieux Carré (Stary Czworobok, Stary Kwadrat), zwana też Dzielnicą Francuską - sławna nowoorleańska starówka, przedmiot moich wieloletnich marzeń. Jest to w rzeczywistości regularny prostokąt, pocięty - jak klasyczne miasta średniowiecza - siatką idealnie do siebie prostopadłych ulic o francuskich nazwach (Toulouse, Chartres, Bourbon, Conti, Bienville, Dauphine etc) i oparty o Missisipi. Zjeżdżamy tu w dół z highwayu przecinającego miasto i z miejsca zanurzamy się w gęste skupisko najczarowniejszej architektury świata, francusko-hiszpańskiej, o jedynym w swoim rodzaju europejsko-kolonialno-fanstastycznym stylu, którego cechą charakterystyczną są bajecznie bogate, białe i czarne balkony, iskrzące się od misternych wyrobów kowalskich, arabesek i żelaznych deseni, ażurowych balustrad i smukłych jak pręty kolumienek. Zwą te jedno-, dwu- lub trzypiętrowe fasady z wyrafinowanymi oknami i owiniętymi wokół balkonami, pełne głębokich światłocieni, krat, łuków i zakamarków: "kolonialnymi". Vieux Carré - kołyska Nowego Orleanu, zaczęło się rodzić w drugiej dekadzie XVIII wieku z inicjatywy kilku przedsiębiorczych Francuzów".


Vieux Carré - zwane tutaj "French Quarter" - zachwyciło nas. Taki kawałek Europy w Ameryce (nasuwa się myśl: "To, co piękne jest z Europy :)). Jest naprawdę śliczne - trochę francuskie, trochę jak ze starego serialu "Zorro" :) Udało nam się odnaleźć murzynów grających stary jazz (choć przed zmrokiem nie było to łatwe) i zjeść tradycyjne tutejsze ciastko - beignet (w słynnej "Café du Monde") - które było gorące, pyszne! Trochę jak nasze "oponki".

Przechadzaliśmy się także French Market - to coś jak nasze Sukiennice. Stragany, przy których sprzedają pamiątki. Stamtąd poszliśmy nad rzekę Missisipi. Zacumowany był tam stary "tylnokołowiec" "Natchez", który powstał w 1927 roku! Pamiętacie książkę o Hucku Finnie? On właśnie na takim pływał :) "Natchez" sprawił nam niespodziankę, bowiem nagle zaczął....gwizdać! :) Wygwizdywać muzykę! :) Widać było takie piszczałki, z których wydobywała się para, a razem z nią różne jazzowe melodie. Okazało się, że jest tam zainstalowany taki instrument klawiszowy, na którym gra pewna starsza pani, a słychać to na cały Nowy Orelan :) Niesamowita atrakcja!

Bourbon Street - to chyba najbardziej znana ulica Nowego Orleanu. Klimat nie tylko jazzowy. Istna mieszanina: jazzowe kluby, piękne kamieniczki, ale także bary tylko dla gejów, spelunki, kluby ze striptizem, sklepy z laleczkami voodoo. Tu ciekawostka: Marie Laveau, żyjąca w Nowym Orleanie w XVIII/XIX w., zwana "królową voodoo" (a więc religii przywiezionej z Afryki), wykorzystywała w obrzędach voodoo elementy religii katolickiej...:/ No cóż, nie wiem, czy Nowy Orlean ma ciągle z voodoo do czynienia (mam naiwną nadzieję, że nie), ale jedno wiem na pewno - na "laleczkach" robi niezły biznes.

Pod koniec naszej wyprawy "na miasto" udało nam się wstąpić do "New Orleans Musical Legends Park", gdzie mogliśmy usłyszeć stary jazz. Posłuchać "What a wonderful world" Louisa Armstronga w Nowym Orleanie - bezcenne...

niedziela, 24 lipca 2011

Destin, Florida żegna nas :)

Floryda pożegnała nas pięknym dniem. Rano byliśmy na mszy - na szczęście, wśród miliona innych kościołów, udało nam się odnaleźć katolicki :) Klimat w kościele - amerykański, sympatyczny. Wszyscy się do siebie uśmiechają, witają, pytają, "Skąd jesteś?" W czasie kazania z 10 dowcipów (co najmniej) :)

Ogólnie rzecz biorąc - na mszy było zupełnie inaczej niż w Polsce, a jednak....tak samo :) Ciekawe uczucie.

Udało nam się znaleźć też prześliczną plażę. Wprawdzie płaciło się za nią 6 dolarów, ale warto było. Cudowny widok i mało ludzi.

Dziś odwiedziliśmy również kolejne miejsce, w którym 4 lata temu pracował Piotrek - Stinky's Fish Camp. Pyszna jedzenie tam dają.

Podsumowując - Floryda jest piękna, uwielbiam Zatokę Meksykańską!!! Uwielbiam ten kolor wody i ten kolor piasku. W dodatku ta roślinność - różowo okwiecone drzewa, miliony palm, kaktusy.... Egzotycznie! :)


A jutro Nowy Orlean.

sobota, 23 lipca 2011

czwartek, 21 lipca 2011

Wyglądam młodo :)

Czy wiecie, że przed wejściem do każdej knajpy w USA muszę pokazywać swoje "ID", czyli dowód, że mam 21 lat?? :) To miłe, że biorą mnie za co najmniej 5 lat młodszą niż jestem w rzeczywistości....
 
I tak jeszcze z całkiem innej beczki - w Nashville nie ma żadnych komarów!!!! :)

Nasz rytm dnia w Nashville

Jak wygląda nasz dzień w Nashville?

Wstajemy przed 9:00, żeby pójść na hotelowe śniadanie - niezła wyżerka, jesz ile chcesz. Szkoda, że nie mają tu, w USA, normalnego chleba i bułek :-( Wszystko jakieś takie...sztuczne. Chociaż zdarzy się jakaś smakowita rzecz (np. ciepłe ciasteczka cynamonowe:)).

Potem idziemy na kąpiele słoneczne i kąpiele w basenie - smażymy się  w ok. 35 stopniowym upale, chociaż muszę przyznać, że słońce opala nas "spokojnie" - jeszcze nie jesteśmy czerwoni ani brązowi (choć mam nadzieję, że to tylko kwestia czasu - może w końcu w tym roku będę po wakacjach prawdziwie opalona??:))

Następnie jedziemy na jakiś obiadek. Dziś znaleźliśmy genialną knajpę - znowu mogliśmy rzucać skorupki z orzeszków na podłogę i znowu dostaliśmy napoje w słoikach :-) Jedzenie było przepyszne i w dodatku nie bardzo drogie.

Ok. 19:00 budzimy się z popołudniowej drzemki, żeby ruszyć na Broadway do knajp z muzyką na żywo. Wędrujemy od jednej do drugiej, w poszukiwaniu muzyki, która najbardziej nam odpowiada. Chyba najbardziej lubimy stare country - Johnny Cash to nr 1. Sączymy piwko (które nota bene w USA jest jakąś "oranżadką" - trudno orzec, ile w nim %, ale z pewnością niewiele) i kołyszemy się w takt amerykańskich piosenek. Jesteśmy tu chyba jedynymi Polakami, więc gdy się okazuje, skąd jesteśmy, patrzą na nas z podziwem, mówiąc: "It's far away!" :)

Dziś byliśmy w okolicach Grand Ole Opry House (to dość daleko od centrum), żeby zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia. Przy okazji zakupiliśmy świetną płytę Elvisa, na której śpiewa piosenki country - mało znane, ale cudowne. On naprawdę zasłużył na miano "króla" :)

Zdjęcia z Nashville

Zdjęcia z Nashville można oglądać w tym folderze: https://picasaweb.google.com/michnianka/USA2Nashville

środa, 20 lipca 2011

Nashville a Elvis Presley

Musicie wiedzieć, że "król rock 'n' rolla", wielki Elvis Presley, był poważnie związany z Nashville, gdzie obecnie przebywam :) To tutaj stawiał swoje pierwsze kroki, właśnie na scenie Grand Ole Opry, o której pisałam wczoraj. To tutaj - zdaje się - dokonał swojego pierwszego nagrania.

Tak czy siak - widać tutaj kult króla. Jego podobizny, zdjęcia, płyty, figurki itp. itd. można spotkać co krok, zwłaszcza na Broadway.

Nota bene, Memphis, gdzie zmarł, znajduje się w tym samym stanie, co Nashville (Tennessee).

Nashville: Grand Ole Opry i knajpy na Broadway

Do Nashville jechało się fantastycznie. Jeep spisał się na medal.
Po drodze zjedliśmy żarcie z KFC we własnej ojczyźnie tej sieci, tj. w stanie Kentucky (uwierzycie, że jadłam to żarcie pierwszy raz w życiu??:)) Dla tych, którzy nie wiedzą: KFC = Kentucky Fried Chicken.

A teraz dygresja. W trasie widziałam coś ciekawego - po jednej stronie drogi sklep "dla dorosłych", zaś po drugiej stronie (naprzeciwko) wielki bilboard z przykazaniami Bożymi, a z drugiej strony z napisem "Hell is real"
Ciekawa rzecz. W Polsce pewnie nie zaistniałaby taka sytuacja. I nie chodzi mi tylko o to, że Polacy, w przeciwieństwie do Amerykanów, nie mają we krwi reklamowania Jezusa ani Bożych przykazań. Chodzi o to, że u nas to pierwsze (sklep) pewnie by powstało - a jakże, przecież liczy się wolność! To drugie jednak (napis "Piekło istnieje naprawdę") na pewno nie mogłoby stać obok sklepu, bo przecież liczy się tolerancja... Ech... Ale nie o tym mój blog.

Byliśmy dziś (a właściwie wczoraj) w Grand Ole Opry - znajduje się tam najsłynniejsza scena muzyki country na świecie. W środku pełen luksus - mimo powodzi, która w 2010 roku dotknęła Nashville.
Uczestniczyliśmy w koncercie, który właściwie trzeba by nazwać "show". Śpiewało kilku świetnych wykonawców, ale zaledwie po 3 piosenki - szło to na żywo w radiu (i chyba w tv internetowej), więc czas był skrupulatnie wyliczony - żadnych bisów itp. Trochę sztucznie. Ale śpiewali baaaardzo fajnie. Prawdziwe country w prawdziwym Nashville :)

Mieliśmy okazję być w tłumie amerykańskiego audytorium. Było to dość zabawne odczucie, zwłaszcza, kiedy ze sceny sypały się dowcipy, a ludzie wprost ryczeli ze śmiechu. Dowcipy nie zawsze wydawały nam się śmieszne, ale zazwyczaj niewiele rozumieliśmy z tennessee'owskiej mowy, więc śmialiśmy się z całej sytuacji, a potem śmialiśmy się ze swojego śmiechu (znacie to uczucie, hm?? :)) głupawka na całego). Czasem zastanawiałam się nawet, czy ten śmiech nie jest puszczony z głośników - jak np. w niektórych sitcomach, ale oni chyba rzeczywiście ryczą z byle czego :) Folklor :)

Potem wybraliśmy się na ul. Broadway (jak widać na "Broadwayu" vel na ul. Szerokiej lubią się dziać ciekawe rzeczy w różnych miastach:)). Na części tej ulicy znajduje się kilka knajp, w których dzień w dzień grają na żywo country. Świetna sprawa - poziom tych zespołów jest naprawdę imponujący. Ale chyba najważniejsze jest to, że ci ludzie - grając - są w siódmym niebie :) W niektórych miejscach zabawa na całego - tańczenie na barze i takie tam klimaty... Jutro mamy zamiar bliżej się temu przyglądnąć :)

Ale, uwaga! Niespodzianka. Nie grają tu tylko country. W jednej z knajp usłyszeliśmy facetów z lokami na głowie, grających muzykę lat 50. REWELACJA!!! Zwłaszcza pan basista, który był podobny do Jima Carrey'a (no, troszkę przystojniejszy :)) i podobnie się zachowywał. Potrafił nawet wspiąć się na swój własny kontrabas i w takiej pozycji grać :) Trudno to wytłumaczyć, ale, uwierzcie, jest to możliwe :) Do tego potrzebne jest chyba tylko ADHD :)

A jutro pewnie skuszę się, żeby założyć swój kowbojski kapelusz.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Jeep Grand Cherokee 4x4

Dziś wypożyczyliśmy autko na naszą wyprawę. Pachnie nowością, a siedzi się w nim cudownie :) Takim autem można zjeździć cały świaaaat....:)


Jutro zaczynamy. W końcu tytuł tego bloga będzie pasował do naszych przygód: "Asfaltowy saloon" to książka Waldemara Łysiaka, która towarzyszy mi w podróży. Opowiada ona o wyprawie autora i jego kumpla w latach 70., podczas której zwiedzali różne zakątki USA. W niektórych tych zakątkach będziemy.
Jest tylko pewna różnica - oni jeździli starym "junkiem". He he he.....:D


Jutro przystanek nr 1 - Nashville, stan Tennessee. Stolica muzyki country. Coś, co tygryski lubią najbardziej :) Jak będzie dostęp do internetu to dam znać, co tam w Nashville słychać. Chociaż podejrzewam, co....COUNTRY!!!


Kto nie lubi prawdziwego amerykańskiego country, nie wie co traci :P

niedziela, 17 lipca 2011

Nowy folder ze zdjęciami.

Zapraszam też do albumu "Fauna i flora USA" - będę tam sukcesywnie dodawać zdjęcia ciekawych zwierzów i roślin, których u nas w Polsce nie ma. Ciągle czekam na ujrzenie "kardynała" - takiego ślicznego czerwonego ptaszka, którego jak na razie znam tylko z opowiadań.

https://picasaweb.google.com/m​ichnianka/FaunaFloraIAdneWidoc​zkiWUSA 
P.S. Czy wiecie, że w tej knajpie jazzowej, w której byliśmy, bywał także Frank Sinatra?!??! Bajer! :) Może siedział na tym samym krześle, co ja???

Devil's Lake (Diabelskie Jezioro) w stanie Wisconsin.

17 lipca, niedziela

Dziś wybraliśmy się do stanu Wisconsin, nad jezioro o nazwie pełnej grozy - Devil's Lake. Zaś nazwa okolicznej miejscowości nie ma w sobie grozy ani krztyny: Baraboo :) Jak twierdzą chicagowianie - "To tu, niedaleko od Chicago". Jak bardzo "niedaleko"? Podróż w jedną stronę zajęła nam ok. 3 godzin :-) Tak właśnie zmienia się perspektywa, kiedy mieszka się w kraju wielkim jak USA.

Stan Wisconsin zrobił na nas bardzo pozytywne wrażenie - pagórki (zdaje się, że ich nazwa to Cascade Mountain), przestrzeń, charakterystyczne czerwone domki z charakterystycznymi dachami oraz wielkie pola kukurydzy. Sympatycznie.
A jezioro - przecudowne. Pagórki z kamieniami jak w Górach Świętokrzyskich. Piękne widoki. Tylko upał niemiłosierny. Po szybkim pikniku na trawce z chęcią wracaliśmy do klimatyzowanego samochodu. Bez tego prawie 40-stopniowy upał byłby nie do wytrzymania.

Piotrek znalazł jeszcze jedną atrakcję w tamtejszych okolicach, mianowicie Mid-Continent Railway Museum, czyli muzeum "ciopągów" i "ciufć". Stwierdziliśmy właśnie, że wspomniana nazwa "Baraboo" pochodzi zapewne od "Para buch!" :D

Poczuliśmy się, jakbyśmy przenieśli się w czasie do XIX wieku, do miasteczka, w którym leczyła doktor Quinn :) Stare lokomotywy, wagony, poczekalnie... Wszystkie pięknie odnowione, a w środku wagonów - trzeba przyznać - standard znacznie wyższy niż wnętrza pociągów naszych kochanych PKP.

Dla zainteresowanych: http://www.midcontinent.org/

I taka końcowa myśl - Ameryka to nie tylko wieżowce i miasta, ale piękne wioseczki, małe miasteczka z uroczymi kościółkami i - wszędzie - pięknie wykoszoną trawą oraz flagą USA :) Nad głowami szybujące orły, gdzieniegdzie ostre serpentyny jak Bieszczadach, a jak sięgnąć wzrokiem - pagórki i pola. God bless America! :)

sobota, 16 lipca 2011

Grillo-ognisko polonijne

Polska gościnność nie zawodzi nawet w Chicago. Ale te biesiadne polskie piosenki śpiewane przy ognisku brzmią tu jakoś inaczej...

Planetarium.

16 lipca, sobota

Dziś byliśmy w chicagowskim planetarium. Było OK, oprócz oglądania gwiazd, mnóstwo różnych zabawek: teleskopy, animacje, ubrania astronautów, modele planet, zdjęcia gwiazd i wiele wiele innych. Zastanawialiśmy się, czy nie pójść jeszcze do pobliskiego wielkiego akwarium, ale kiedy zobaczyliśmy OGROMNĄ kolejkę - zrezygnowaliśmy.

A Dziś w Chicago ogromny upał, dobrze, że przyjemnie wieje od jeziora.

Knajpa jazzowa.

16 lipca, sobota

Wczoraj wieczorem mielismy okazje byc w knajpie jazzowej, w ktorej podobno bardzo czesto bywal slynny Al Capone, spotykal sie tam ze swoimi mafijnymi ludzmi. Co wiecej, ponoc gdy slychac bylo, ze jedzie policja, uciekali przez specjalnie zrobiony korytarz pod barem :)

Rzeczywiscie, klimat w srodku niesamowity. Na scenie jazzowe murzynskie dziadki - niezle dawali czadu.... Ma sie ochote powiedziec, ze "czuli bluesa" ;-) Kelnerka - pani pod 50-tke z fryzura i okularami jak z lat 50. Po prostu przeslodka :)

Najwyrazniej bywaja tam prawdziwi jazzowi koneserzy (bynajmniej nie mam na mysli nas ;-)). W czasie koncertu totalna cisza, nikt nic nie mowil. Oni nie grali "do kotleta", to my pilismy piwo do ich grania. Pani obok przesiedziala z godzine z zamknietymi oczami i usmiechem na twarzy, jakby miala "odlot" :)
No coz, ja za jazzem nie przepadam, ale tez troche sie wciagnelam... :)

Ciekawe byly "restrooms" (czyli WC, nigdy "toilet"!). Male drzwiczki i popisane sciany (poczulam sie jak w Polsce...?)

piątek, 15 lipca 2011

Chicago - zwiedzanie downtown

Dziś rzuciliśmy się na głęboką wodę - no, może nie w sensie dosłownym, nie wskakiwaliśmy do rzeki Chicago ani do Jeziora Michigan, ale "puściliśmy się na miasto" samotnie, tzn. we dwójkę.

Wywiezieni do Downtown samochodem (przez nową znajomą i jej całkiem sympatycznego boyfrienda), zaczęliśmy zwiedzanie od "Searsa", czyli najwyższego budynku w Chicago (a także najwyższego w USA), który oficjalnie nazywa się "Willis Tower" (poprzednio "Sears Tower").

Oczekiwanie w kolejce do zobaczenia Chicago z góry zajęło nam ok. godziny, ale w międzyczasie wyświetlono nam film, z którego - na szczęście i w końcu - zrozumiałam większość :)

Tu taka dygresja: w czasie tego filmu, w którym, oprócz historii dotyczącej Willis Tower, wychwalano pod niebiosa architektów tych wszystkich wieżowców, pomyślałam sobie o naszych europejskich katedrach, kościołach i innych budowlach.... (I w tym momencie chyba na moich ustach zagościł uśmiech politowania...:)) No, ale cóż, liczy się promocja :)

Na Willis Tower wyjechaliśmy windą, of course (104 piętra). Widoki z góry były całkiem w porządku, ale jakoś mnie nie zachwyciły. Jednak to, co było widać z samolotu zdecydowanie bardziej zapierało dech w piersiach :)
Atrakcją były natomiast takie "balkoniki", które w całości zrobione były z szyb - także pod nogami była szyba. Myślałam, że lęk wysokości nie pozwoli mi tam wejść, ale jednak się skusiłam :) Ale kiedy popatrzyłam w dół....ręce zaczęły mi się trząść i szybko stamtąd....spadałam :D (znów - nie w sensie dosłownym).

Do atrakcji zaliczyć można jeszcze "fasolkę" - rzeźbę o nazwie "Cloud Gate", która stoi w Millenium Park - ma ona ciekawy kształt (właśnie jak fasola), a w dodatku można w niej zobaczyć swoje dziwaczne odbicie.

Piotrek był zainteresowany miejscami związanymi z finansami: Chicago Board of Trade, Federal Reserve Bank of Chicago.... Dla mnie większą frajdą było cyknięcie foty z panami policjantami, którzy byli bardzo mili i na zdjęciu uśmiechają się jak prawdziwi panowie policjanci z Ameryki :)

Zaliczyliśmy także miejsce, gdzie znajduje się teatr, a kolorowy napis CHICAGO kojarzy się z musicalem o tym samym tytule. No i jeszcze rzeźba Picassa na Daley Plaza.

Do domu wróciliśmy CTA (Chicago Transit Authority) - najpierw Blue Line - takim metrem, które wyjeżdża na powierzchnię :) A potem autobusem, w którym - żeby dać znać o tym, że chce się wysiąść, trzeba pociągnąć za sznurek przewieszony nad siedzeniami :) Ameryka, hm? :)
Nie było łatwo rozpoznać przystanek (jak Piotrek zauważył - wszystkie skrzyżowania i ulice są do siebie bardzo podobne), a tu jeszcze stres - trzeba pociągnąć odpowiednio wcześniej :) Ale daliśmy radę. A tak naprawdę - pociągnęła inna pani, która też tam wysiadała :P

czwartek, 14 lipca 2011

Navy Pier i rejs statkiem.

Dzisiaj byliśmy na Navy Pier -słynnym molo na Jeziorze Michigan. Tam oczywiście moc atrakcji - od Diabelskiego Młynu po karaoke. Bardzo ładny widok na Jezioro i Downtown.

Wieczorem czekał nas rejs po rzece Chicago, której bieg został odwrócony jeszcze w XIX wieku. Wszelkie ścieki spływały do jeziora, z którego czerpano wodę, stąd wzięły się jakieś zarazy, choroby... No i w końcu wpadli na pomysł, żeby rzekę skierować w drugą stronę :) I dali radę :) Płynąc rzeką, spoglądaliśmy na wielkie wieżowce, a także na najwyższy budynek w USA, potocznie zwany "Sears" (jutro chyba tam będziemy). Ciekawe wrażenie. O zachodzie słońca wypłynęliśmy na Jezioro Michigan. Kiedy wracaliśmy z powrotem na rzekę, w Downtown (tych wieżowcach) zapalały się już światła i zaczynały być fantastycznie oświetlone. Chicago nocą jest cudne (no i ten księżyc - chyba w pełni...)

Chicago w ogóle jest "swoiście piękne" :) Bo inaczej piękne niż np. Kraków... Ale jednak ma coś w sobie...

Zapraszam do galerii :)

I jeszcze tematyczna nuta:) : http://afit.wrzuta.pl/audio/8H1q0dDHWYL/blues_brothers_-_sweet_home_chicago

Zdjęcia.

Można nas też śledzić w ten sposób:  https://picasaweb.google.com/michnianka/WielkaWyprawaDoUSA

środa, 13 lipca 2011

Michigan City

Plaża w Michigan City, nad Jeziorem Michigan, stan Indiana.

Piękna pogoda, ale jezioro wzburzone, fale jak na morzu, z resztą...to jezioro w ogóle wygląda jak morze...
Ciocia Wikipedia mówi, że to "największe słodkowodne jezioro USA, trzecie co do wielkości w kompleksie pięciu Wielkich Jezior Ameryki Północnej i jedyne z nich leżące całkowicie na obszarze USA."

A potem WIELKA margarita ku czci naszej siostry Małgorzaty (w dniu jej imienin) i knajpa, w której skorupki z orzeszków rzuca się na podłogę :) Pani kelnerka totalnie wyluzowana z amerykańskim uśmiechem na ustach, który już zdążyłam polubić.

wtorek, 12 lipca 2011

Chicago wita nas.

Lot byl super. Nie moge wyjsc z podziwu, jak duzo wody jest na naszej planecie :) I jak wielka jest Ziemia :) Niezapomniane wrazenie: zobaczenie jak na dloni granic miedzy kontynentem a oceanem. Taki globus w oryginalnej wielkosci :)

A pierwsza mysl na amerykanskiej ziemi? Jakos nie czuc obcosci :) Ten swiat - mimo ze tak daleki - jest nam znany chocby z filmow, no i jezyk tez calkiem zrozumialy :) Polacy tez sa. Tak wiec prawie jak w domu. Tylko te cykady za oknem (jakis dziwnie elektroniczny dzwiek, jak alarm :/), biegajace po trawie dzikie kroliki i szare wiewiorki sugeruja, ze chyba jednak daleko do naszej slowianskiej ziemi.

poniedziałek, 11 lipca 2011

Włóczykijem być.

Ktoś kiedyś powiedział, że podróż nie zaczyna się w dniu, w którym się wyrusza, ale o wiele wcześniej... (to chyba był Włóczykij z "Opowiadań z Doliny Muminków"). Miał rację. Walizki spakowane, paszport przygotowany, buty wyczyszczone, a myśl ucieka już w niebieskie przestworza. Lekkie podenerwowanie łączy się z nieodpartym wrażeniem, że, począwszy od jutra, czeka nas ekscytujący miesiąc.

"Przygoda, przygoda, każdej chwili szkooooda!" :-) Oto piosenka na dziś: http://w589.wrzuta.pl/audio/4yx4ceQhLhT/do_przerwy_0-1